
Astronauta zanim poleci w kosmos, przygotowuje się latami. Najpierw wyobraża sobie jego ogrom i piękno. Potem pojawia się lekki strach, ale ekscytacja zwycięża. Przechodzi szkolenia, ćwiczy rozwiązanie problemów technicznych i adaptację do stanu nieważkości. Lata przygotowań procentują, ale nawet wtedy nie wie wszystkiego – zawsze jest coś, czego trzeba się jeszcze nauczyć. Gdy w końcu następuje weryfikacja i astronauta znajduje się w kosmosie, często okazuje się, że wyobrażenia były tylko namiastką tego, co faktycznie przeżyje.
A jak często Wasze wyobrażenia o czymś spełniały się w 100%?
Były czasy, że lubiłam swoje singielskie życie, ale nie dlatego, że jestem szaloną feministką czy inną masochistką, po prostu jestem egoistką i lubiłam to, że w tym układzie najważniejsza byłam ja.
Tylko ja mogłam powiedzieć sobie, że jestem do niczego. Mogłam robić wszystko i nie robić nic. Miałam nieograniczone możliwości do zmian i ich unikania. Do biegania po świecie w bosych stópkach i udawaniu że nic się nie stało. Z dobrodziejstw zmian oczywiście nie korzystałam bo w swoich oczach byłam wszech bogiem i tego czego byłam pewna najbardziej to, że nie ma lepszej wersji mnie. Jednak przyszedł też czas i na mnie. Postanowiłam zmienić ten stan, nie przewidziałam tylko tego, że zmieni się też i reszta. Mówiąc bardzo wprost, mnie związek zaskoczył jak Kopciucha zagubiony but, dokładnie ten moment na schodach, kiedy nie wiedziała czy po niego wrócić czy biec dalej.
Czy tylko ja uważam, że związkowy matrix często jest zbyt porąbany, aby łagodnie przez niego przejść i nie pozabijać fruwających na początku motyli miłości? W związku masz dbać o siebie i jeszcze o drugą osobę, niektórzy dbają też o trzecią, tak tylko wtrącę. Musisz dbać o jej emocje, oczekiwania, przyzwyczajenia, zwracać uwagę na to, że jako odrębne istoty mamy różne języki miłości i wizje smakowania życia. Do tego dochodzi cały nasz życiowy osobisty bałagan, który wnosimy jak błoto po deszczowym dniu.
Nikt, dosłownie nikt nam nigdy o tym nie powiedział, ktoś specjalnie ukrył tą tajemną wiedzę wpuszczając nas w tą grę, ba! często nawet na nią namawiając, wtłaczając nam idealną wizję wspólnego życia. Przecież pierwsze co zobaczysz jako mała dziewczynka, to bajkę o ukochanym który to zdobywa ukochaną jadąc na ślepym koniu, na dodatek znajduję ją nie mając żadnej mapy, zdobywa, a ona oczywiście nie ma nic przeciwko, a ten wstęp jest specjalnie przydługi, tak żebyśmy uwierzyli, że miłość jest jedna, na zawsze, i że wystarczy ją tylko znaleźć. A potem? Potem zaczyna się to, o czym bajki już nam nie mówią.
Zgrzyty, nieporozumienia, awantury o przekręconą w prawo szczoteczkę do zębów i o to czy dzieci, lekcje i zakupy są ważniejsze niż wieczorny seks.
Lekkość ta z początków magicznie znika, stajemy się dziwnie dorośli, przejmując się bardziej tym czy ktoś nastawił pranie, niż tym czy między nami jest bliskość i szczęście.
To co było znika w przestrzeni bezpowrotnie jak część statku kosmicznego na pewnym etapie podróży.
Mnie natomiast najbardziej zastanawia to, czy ta nasza ziemska atmosfera sama magicznie powoduje, że te uczucia zanikają, czy jednak sami na to pozwalamy? Gdzie znika to uczucie które było? Gdzie uśmiech i radość? Gdzie jesteśmy my z początku? Czy to faktycznie dzieci wszystko niszczą? Lata tak bardzo zmieniają? A może te osoby z początku, to nie byliśmy my, tylko nasze awatary stworzone na potrzeby randkowej gry?


Dodaj komentarz