
Zaczyna się jak każdy dobry projekt. Masz plan, wizję, marzenie. Rysujesz szkice. Wybierasz kolory ścian, ustawienie mebli. W głowie widzisz już siebie przy kominku z kieliszkiem wina, a za oknem – bajkowy ogród marzeń.
Jeszcze nic nie stoi, a Ty już czujesz: to będzie dom idealny. Z miłością zaprojektowany. Z czułością wykończony.
Dla Was.
W życiu projektujemy nie tylko domy.
Często za często projektujemy wyobrażenia o naszym księciu z bajki.
Wiemy prawie dokładnie, jak ma się ubierać, jak powinien wyglądać, co mówić i ile razy dziennie dzwonić.
Wymyślamy jak będzie wyglądało nasze życie, piszemy scenariusze spotkań, powitań, randek. Obowiązkowo: romantyczne kolacje, spacery, ja na balkonie – on pod, ja Julia – on Romeo, a na zakończenie każdej sceny: wyjadamy sobie miłość z dzióbków.
Bo przecież wszystko można sobie zaplanować…Szczególnie uczucia.
Z całych sił wierzymy, że ten, którego poznamy, to wszystko będzie miał. A nawet jeżeli czegoś mu będzie brakować, to nasza wiara przekona nas, że kiedyś będzie inaczej. Bo przecież wszystko – zawsze – się zmienia.
Więc dlaczego nie on? A jeżeli jakimś cudem okaże się jednak, że mimo upływającego czasu do wymarzonego księcia mu daleko, że nadal nie ma szabli ani konia – dopada nas ROZCZAROWANIE.
Zbieramy z podłogi resztki marzeń i rzucamy w ogień bajki o Śnieżce, Calineczce, a na deser kasujemy Pretty Woman.
Przecieramy oczy, poprawiamy koronę, wciągamy brzuch…I pełne świeżo odgrzanej nadziei, znów ruszamy na łowy.
Choć niektóre z nas… wciąż czekają. Niczym Śpiąca Królewna. Z zamkniętymi oczami i otwartym sercem. Nie tyle na księcia, co na to, że on… się zmieni. Że stanie się dokładnie taki, jak w naszej bajce. Że zrozumie. Dojrzeje. Dorówna oczekiwaniom. Bo może wystarczy tylko poczekać.
Jeszcze chwilę. Jeszcze jedną scenę. Jeszcze jeden rozdział. Bo czy zakończenie zawsze ma znaczenie?
I tak łowimy księciów Made in China. Wmawiamy sobie, że podróbki czasem są lepsze od oryginałów i, że to jedyny towar, na jaki nas stać.
Szczęśliwi ci, którzy bajek nie czytali? Ci, którzy przestali w nie wierzyć?
A może ci, którzy w końcu… piszą własne scenariusze?


Dodaj komentarz