
W mediach społecznościowych wszystko wygląda jak perfekcja. Wszyscy są albo bogaci, rozwinięci, i w szczęśliwych związkach, albo kontrowersyjni, dramatyczni i samotni. Brakuje tego, co rzadko się sprzedaje – codziennych smaczków życia pełnego niedoskonałości, które tak naprawdę tworzą nasze historie. A propos tego co nie pasuje do perfekcji.
Pamiętam, gdzie pierwszy raz usłyszałam o „białych małżeństwach”. To był artykuł w jakimś czasopiśmie – jeszcze wtedy, gdy papier pachniał świeżą drukarnią i był wyczekiwany przez wszystkich, a nie zalegał na półkach w empikach, przytłoczony tanimi dodatkami obklejonymi szeleszczącym plastikiem. Czytało się to z mieszanką rozbawienia i niedowierzania. Jak to – małżeństwo bez seksu? Dla niewtajemniczonych, białe małżeństwo to związek, w którym małżonkowie świadomie decydują się na życie bez seksu. Może to być wybór od samego początku relacji lub decyzja podjęta w trakcie małżeństwa.
Pamiętam też, jak śmialiśmy się wtedy ze znajomymi, że to jakaś fanaberia, egzotyka, kolejny wymysł redaktorów, którzy już nie mają o czym pisać.
Bo przecież miłość to dotyk, bliskość, namiętność, zauroczenie i wspólne chwile — te codzienne i te niecodzienne, prawda?
A potem minęło kilkanaście lat.
I nagle tych „białych małżeństw” zaczęło przybywać.
Tylko nikt już tego tak nie nazywa. Nasza wersja jest podrasowana na miarę XXI wieku. Nie jest to już egzotyka i redaktorski wymysł — to nasza codzienność.
Są osobne sypialnie, osobne kołdry, osobne życie pod jednym dachem.
I tłumaczenie, że „tak jest lepiej”. Bo człowiek się wyśpi. Bo ma przestrzeń. Bo dorosłość tak wygląda. A nawet usłyszałam od tik tokowego guru psychoterapii, że spanie razem wynikało kiedyś nie z potrzeby bliskości, a z biedy i z za małych mieszkań.
Nowocześni terapeuci ochoczo mówią dziś, że na przykład osobne sypialnie to może być dobre rozwiązanie dla związku. Wg nich to nie jest zwiastun chłodu, tylko… nowa forma bliskości. Idą nawet dalej — wg nich umawianie się na seks na konkretną godzinę — jak na elegancką randkę — może być bardziej ekscytujące niż spontaniczność, którą już mało kto potrafi utrzymać w codzienności.
A potem każdy może wrócić do siebie, do swojego łóżka, niby oddzielnie, ale z poczuciem zadowolenia.
Czy są badania na to, że to działa? Pewnie są. Szanowni Państwo, dziś są badania na wszystko.
Czy wyniki są autentyczne? Tego nikt z nas nie sprawdzi, ale brzmi to dobrze w terapeutycznych podcastach. Choć podobno poza nimi też.
Myślę sobie, że to nie do końca nowa idea. Kiedy byliśmy młodzi, partner przychodził do nas do domu, czasem odwrotnie, baraszkowaliśmy w pośpiechu, a potem rozstawaliśmy się aż do następnego spotkania. To oczekiwanie podkręcało atmosferę.
Więc może teraz próbujemy odzyskać ten „dreszcz następnego razu”, tylko w wersji dorosłej — z kredytem, harmonogramem dnia i obowiązkami. Może to działa, i powinniśmy przyjąć, że współczesna biała relacja wygląda dziś właśnie tak:
Są pary, które się kochają, ale już się nie przytulają.
Są takie, które wychowują dzieci, ale osobno śpią.
Budują nowe domy zamiast rozmawiać. Dziećmi wypełniają ciszę. I kupują psa po to, by ktoś cieszył się na ich powrót do jakby wspólnego domu.
Bo może nie każda para potrzebuje ognia. Niektórzy wolą światło nocnej lampki — takie, które nie razi ani nie parzy, tylko trwa. Albo może to tylko elegancki sposób, by nie przyznać, że czasem łatwiej jest się wyspać w samotności, niż zmierzyć z ciszą w duecie.
Choć jest w tym wszystkim jeszcze coś. Coś, o czym się nie mówi, bo brzmi zbyt prozaicznie, zbyt niepasująco do romantycznych wyobrażeń. Bo czasem to wcale nie chodzi stricte o sx w miłości. Tylko o kredyt, wspólne mieszkanie, dzieci, alimenty i o to, że łatwiej jest zostać niż zaczynać od zera. A wybór białej relacji to kompromis między tym, czego się spodziewamy, a tym, co codziennie wybieramy. Między wyobrażeniem a zwyczajnością. Między pragnieniem a tym, co trwa.
I być może to jest właśnie ten moment, Szanowni Państwo, aby uznać, że stara definicja romantycznej relacji to relikt?
Może najpiękniejszym wyrazem miłości jest właśnie pozwolić komuś się wyspać.
Tylko co, jeśli wygoda przestaje być wygodna, albo wcale nie jest wygodna dla nikogo? I staje się więzieniem, w którym wszyscy się męczą, a cisza, która miała chronić, zaczyna dusić. Słowa tracą znaczenie, gesty tracą czułość, a nocny spokój okazuje się tylko złudzeniem. Nawet osobne pokoje, zamiast dawać wytchnienie, zamieniają się w ściany, przez które trudno się przebić.
W naszych czasach niełatwo o jednoznaczność, bo świat relacji rozpadł się na setki poradników, a media społecznościowe dzielą życie na idealne kadry i złote rady. Każdy ma rację. Każdy wie lepiej. Jedni twierdzą, że mężczyźni są niedojrzali emocjonalnie, drudzy — że kobiety oczekują za wiele. A jeszcze inni — że powinniśmy pracować nad samym sobą. Tylko czy nadal jest miejsce, by pracować nad nami?
I tu zostawiam Was z tym, co musicie rozplątać sami.


Dodaj komentarz